Nie mam zwyczaju opisywać sowich przeżyć, uczuć. Nie
potrzebuje poklasku czy zachwycania się tym co akurat zrobię, cieszę się tym z
najbliższymi, to mi wystarcza. Jednak nadchodzi taki czas, kiedy nie tyle
odczuwam potrzebę co czuje się zobowiązana aby dotarło to do kogokolwiek.
Mam dwadzieścia jeden lat. Największą moją pasją są psy, no
może jeszcze sport i wszystko dookoła niego i dziary. Tak. Ale od kiedy
pamiętam, psy. Śmieją się u mnie w rodzinie, że to przez to, że kiedy rodzice
przywieźli mnie ze szpitala, dziadek włożył mi do łóżeczka jamniczke. Może być,
okej. Od kiedy mówiłam i zaczynałam świadomie postrzegać świat prosiłam
rodziców o psa. Tata jeszcze był skłonny zgodzić się na czekoladowego
labradora, ale mama. „Kto będzie sprzątał”. „Pies to obowiązek” itd. Racja.
Zgadzam się. Moi rodzice doskonale wiedzieli o mojej szajbie na tym punkcie.
Dlatego „lizałam lizaka przez papierek”. Na moich półkach książki o psach,
wszelkiej maści to norma. Animal planet był grany non stop. Serio. Wiem chyba
wszystko o psach, a kiedy idę chodnikiem i widzę psa, wyłączam się, a na głos
mówię tylko jego rasę. To chore. Wiem. Zawsze jeździłam na wystawy. Tato
zabierał mnie. Kiedy widziałam wielki stadion cały obstawiony ringami, byłam w
niebie. Kiedy odkrywałam dopiero swoje upodobania krzyczałam na widok każdego
psa. No może nie każdego, bo małe psy to nie moja bajka. Ale zachwycało mnie
wszystko, wzorcowe budowy, lśniące wyczesane szaty. Masakra. Z każdym rokiem
moje upodobania zmniejszały się – w sensie, fascynowały mnie konkretne rasy.
Wpadałam więc na teren wystawy, szukałam dogów niemieckich, cane corso,
staffików i bulterierów. Siadałam przy ringu i mogłam siedzieć tam całe
godziny. Dostawałam oczopląsów. Dosłownie.
Pies z hodowli?
Zawsze chciałam rasowego psa. Najlepiej po jednym z każdej z
wymienionych wyżej ras. Marzenia. Ale jednocześnie miałam zawsze w sobie
konflikt. Przecież te psy rozmnażane są właśnie dla zarobku. Wiadomo, ich
pochodzenie udokumentowane jest na każdej linii, badania przeprowadzone w
pierwszych tygodniach, przeglądy hodowlane, wszystko jak należy. Tylko czy tak
naprawdę o to chodzi w posiadaniu psa. Mimo tego, że wszystkie psy są zbadane
nie od dziś wiadomo, że psy rasowe mają choroby charakterystyczne dla ich ras,
często są one wpisane w ich naturę. Ale każdego to świadomy, bądź nie świadomy wybór.
Druga strona medalu.
Chyba każdy z nas ma świadomość, że schroniska istnieją. Jak
sama nazwa mówi schron, właśnie schron, nie dom. A dla niektórych zwierząt
niestety do końca ich dni to dom. Kiedy ludzie decydują się na psa ze
schroniska najbardziej kierują się jego wyglądem. Najczęściej.
Zdecydowaliśmy się więc z Łukaszem na psa. Psa ze
schroniska. Obejrzeliśmy stronę schroniska i psy z zakładki „adopcja”. Co nami kierowało przy wyborze. No niby to
czy ładny czy nie. Ale. Nadszedł dzień kiedy wybraliśmy się do schroniska. Pani
w schronisku podaliśmy numery psów, które nam się spodobały. Numery. Były to
dwa psy. Pani sprawdziła w komputerze no i zaczęło się najgorsze. Zaprowadziła
nas pomiędzy kojce. Dla mnie największego zwolennika psów. Straszne
przeżycie. Pokazała nam najpierw
jednego, potem drugiego-jak się okazało nie był to ten o którego nam chodziło,
chyba pani pomyliła numery po prostu. Ale to nie ważne. Jak zobaczyliśmy
Hermesa (w schronie Bruna) od razu wiedzieliśmy, że go bierzemy. Był w wielkim
kojcu wysypanym piaskiem z dwoma suczkami. Suczki szczekały, gryzły się,
rzucały. A on, siedział z tyłu i przyglądał się. Kiedy pani poszła po smycz a
my czekaliśmy obok jego kojca Łukasz rzucił „Nie no, musimy go wziąć, zobacz
jak on patrzy i jaki jest spokojny”. Rzeczywiście, taki był. Jednak największy
szok przeżyliśmy kiedy pani powiedziała „On nie był na spacerze dobre pół roku”.
Co?! Jak?! Pół roku. Wyobrażacie sobie to. Teraz kiedy to pisze mam łzy w
oczach. Dobra, wzięliśmy go na spacer. Ciągnął niesamowicie. Ale trudno się
dziwić. Pół roku nie widział trawy, nie czuł zapachów. Na początku miał nas
głęboko, był tak zafascynowany spacerem. Ciągle z nosem przy ziemi. Zresztą na
pewno ma coś z psa myśliwskiego, charakterystyczny krótszy ogon i podciągnięta
przednia łapa kiedy coś namierza.
Spoko. Hermes ma ok 3,5 roku. Z
czego 2,5 przesiedział w schronisku i co najlepsze. Byliśmy pierwszymi osobami,
które o niego pytały. Poszliśmy, wzięliśmy i tak jest z nami. Spokojny pies,
które radzi sobie z nową sytuacją. A co najlepsze. Nie ma głowy jak bulterier,
sierści jak staffik a tym bardziej nie przypomina cane corso a mimo to, jest z
nami. I już teraz uważamy, że to najlepsza decyzja jaką podjęliśmy. Mimo, że
sporo pracy przed nami. Hermes jest lękliwy. Stresują go śliskie panele. A
najbardziej potrzebuje porządnej kąpieli. Możecie sobie tylko wyobrazić jak
pachnie pies który 2,5 roku siedział na dworze.
Hermes jest z nami od 4 dni więc określić do końca nie
możemy jaki jest. Na pewno wdzięczny i spragniony kontaktu z człowiekiem,
przychodzi sam po to aby tylko go pogłaskać. Większość dnia śpi. Zostaje sam w
domu i nic nie niszczy. Pies idealny? Myślimy, że tak. Tylko potrzebuje czasu
by w 100% nam zaufać.
Więc jeśli jeszcze się zastanawiacie czy pies ze schroniska
to dobra opcja, myślę, że po przeczytaniu historii jednego z wielu psów da wam
to do myślenia.
A generalnie Łukasz chciał psa z którym będzie mógł biegać. Wygląda na to, że trafił w 10!
też uratowałam dwa psiaki jednak nie ze schroniska tylko z hodowli, były ostatnie z miotu.. :)
OdpowiedzUsuńPorcelainDesire
Jest tyle psów w schroniskach a ludzie kupują "modne" maskotki. Bardzo się cieszę, że są jeszcze tacy ludzie jak Ty, którzy psa nie biorą jako maskotka-na pokaz, tylko biorą psa jako istotę której trzeba pomóc. Chwała Ci za to! Zresztą, kunde są the best! Ten wygląda na pojętnego i fajnego :)
OdpowiedzUsuńPS. W sobotę 5 marca znowu dzień otwarty w schronisku w Chorzowie! Można przyjść i przespacerować się z dowolnym czworonogiem! WARTO! Ile szczęścia im to daje...
http://www.chorzow.schronisko.com/